Jak się bawię, to się bawi ze mną cały świat…
Dominacja-to najlepsze określenie, jakie mi przychodzi do głowy, gdy myślę o naszej 13 jachtowej flocie, która 30 kwietnia wypłynęła na wody Jeziora Solińskiego. Pogoda i nastroje były iście wakacyjne: słońce, wiatr, lekki kacyk. Widoki i zapach kwitnących drzew owocowych odurzały. W sobotnie południe cała załoga spotkała się na Działce Janusa by oficjalnie rozpocząć Sezon Żeglarski 2012. Dziewięćdziesiąt osób, w koszulkach rodem z gry GTA tworzyła wesołą, rozbrykaną gromadkę. Po przemowach i fotograficznej dokumentacji, z proporczykami AGH i AKŻ wypłynęliśmy na spotkanie, tym razem śródlądowej przygody.
Solina co ciekawy, choć niewielki akwen do żeglowania. Najlepiej wieje tu w maju i wrześniu, zwłaszcza w szerszych odcinkach np. przy zaporze. Jezioro powstało w 1968 roku w wyniku zalania okolicznych wsi i wiosek na powierzchni ok. 22 km². Akwen ma dzięki temu bardzo rozwiniętą i ciekawą linię brzegową, z licznie występującymi zatoczkami i urokliwymi zakątkami. Głębokość dochodzi przy zaporze do 60 metrów, więc kotwiczenie jest skomplikowane i w większość prób nieudane. Koło małych wysepek jest to jednak możliwe, dlatego wspólny obiad i coffee time na wodzie, było przez AKŻ nieraz zaliczone. Powszechny zakaz używania silników spalinowych, tym bardziej umilał te chwile łakomstwa i relaksu, gdyż nie były one przerywane przez warczące motorówki i wodne skutery.
Czwartego dni majówki odbył się Chrzest. Osobami które musiały przebiec tor przeszkód, spróbować sajebistej zupy i skłonić głowy przed boskim ( dosłownie ehhh…) Posejdonem, były nadsolińskie pierwszaki. Impreza zdecydowanie bardzie podobała się organizatorom niż uczestnikom, no bo cóż może smakować lepiej niż musztarda zlizana z kolana ubranego w kieckę Wiewióra, nie? J
Praktycznie przez cały nasz wyjazd żar lał się z nieba, dlatego przy podmuchach słabych zefirków, odbywały się bitwy morskie pełne śmiechów, pisków i przekleństw. Taktyk podejścia i zatopienia wroga było co niemiara, a każdy atak kończył się ostrą wymianą… wiader. Przepiękna pogoda i brak wiatru spędzał jednak sen z powiek kadry szkolącej. Trzy jachty z floty bowiem zostawały na Solinie dłużej, by 6 maja przystąpić do egzaminu na patent żeglarza jachtowego. Kursanci byli jednak zdeterminowani i wyczekiwali przy sterze na wiatr do późnych godzin wieczornych, w wolnych chwilach ucząc się węzłów i teorii. Egzamin ku euforii całej kadry, pomimo, jak na złość, gwałtownych szkwałów i lekko zawianego egzaminatora, zakończył się dla wszystkich pełnym sukcesem. Po smagnięciu przez swojego instruktora po tyłku pagajem, 15 osób zostało oficjalnie przyjętych do braci żeglarskiej.
Nie wszystko jednak układało się na wyjeździe aż tak po naszej myśli. Zalew zaskoczył nas ze swojej drugie, nieprzychylnej żeglarzom strony. O 23 wszystkie imprezy z głuchym trzaskiem okiennic sklepowych się kończą, ochroniarze wyrzucają grajków z keji i uciszają integracje w kokpitach. Same interwencje bywają często robione w sposób chamski i niepotrzebnie nerwowy. Na przysłowiowe darcie mordy przy „Hiszpańskich dziewczynach” najlepiej zacumować na dziko, z uwzględnieniem sporej odległości od innego, obcego jachtu i wędkarzy. Trzeba zawsze pamiętać o specyficznym, lokalnym zwyczaju, by nie stawać w zatoczce zajętej już przez inną, nieznaną jednostkę. Świadczy to o specyfice miejsca, oraz o tym, czego ludzie na Solinie szukają. A jest to przede wszystkim: spokój, cisza i wszechogarniający relaks. Tego ostatniego udało nam się w pełni zakosztować podczas pełnych wylegiwania się na łące poranków, popołudni i wieczorów. Kąpiele w strumieniach i jeziorze, śniadania na słoneczku i dziwaczne zabawy integracyjne zakrapiane 80% rumem, dopełniły całości.
Justyna Orzech