Ναύτες!
South Sail Sensation zawitał do krainy bogów i nimf na pięknych wyspach greckich. Tym razem ruszyliśmy inaczej niż nasi poprzednicy z wypraw zimowych, nie z Aten, ale z Lavrion Marina na południowym wschodzie półwyspu. Już na starcie zasmakowaliśmy w greckich przysmakach i zrozumieliśmy, że nasze dwie załogi to prawdziwe łasuchy. Wszyscy poczuli, że ten rejs nie będzie zwykłą podróżą morską 😛 Po porannym szkoleniu i doskonale przygotowanej odprawie sterników przez Dream Yacht Charter, wyruszyliśmy w rejs. Z Lavrion już tylko rzut cumą od Cyklad.
Cykady na Cykladach…
Ponieważ na rejsie mieliśmy kilku nowicjuszy, pierwszy dzień upłynął nam na spokojnym żeglowaniu i nauce obsługi jachtu. Dopłynęliśmy do wyspy Kithnos, gdzie na północno-zachodnim brzegu znajduje się malownicze miejsce o nazwie Kolona. Pomiędzy główną wyspą a mniejszym fragmentem ciągnie się piękna plaża, a na wzgórzu wznosi się urocza knajpka. Idealne miejsce na kawę czy greckie tapas, choć nie polecamy tam zostawać na kolację.
Następnego dnia, ruszyliśmy wczesnym rankiem na wyspę Syros. Wiatr się wzmógł, chociaż pogoda była piękna, a morze błękitne. Syros jest bardzo ciekawym miejscem z dwoma wzgórzami – wschodnim, gdzie znajduje się dzielnica prawosławna i stoi ortodoksyjny grecki kościół, oraz zachodnim, gdzie mieści się kościół katolicki, a na szczycie dominuje klasztor założony przez Kapucynów. Co ciekawe, obie części wyspy żyją ze sobą w doskonałej zgodzie i nawet postanowiły razem obchodzić Wielkanoc. Da się? Da się.
To była pierwsza próba cumowania dla naszych sterników w porcie na kotwicy. Polegało to na ustawieniu się prostopadle do kei i zrzuceniu kotwicy jednocześnie cofając jacht. Za pierwszym razem nie było łatwo, zwłaszcza gdy portowy bosman ubrany w panterkę i cekiny nerwowo machał rękami i krzyczał, ale ostatecznie okazał się bardzo miłym gospodarzem. Po przepięknym dniu pełnym spacerów, lodów i zdjęć, ruszyliśmy na wietrzną wyspę – Mykonos.
Podczas przelotu naprawdę poczuliśmy się jak żeglarze z opowieści o Odyseuszu. Wiało, bujało, falowało. Bajka dla tych, którzy lubią emocje.
Cumowanie przy 7 Beaufortach nie należało do najprzyjemniejszych. Jednak wyspa wynagradziła to swoim urokiem – była dokładnie taka, jak na obrazkach: biało-błękitna, pełna kwiatów i turystów. Polecamy restaurację To Maereiow, do której warto zarezerwować miejsce lub poczekać w długiej kolejce. Jest prowadzona przez dwóch braci, a jedzenie jest po prostu fenomenalne. Zamówiliśmy chyba wszystkie dania z karty. Nie umieliśmy zdecydować, które smakowało nam bardziej.
Wiatr tylko nieznacznie zelżał następnego dnia, więc jak argonauci sunęliśmy do kolejnego postoju – wyspy Serifos. Jej białe miasteczko na wzgórzach cieszyło oczy, a knajpki na plaży to prawdziwe cudo. Ponownie było dużo i pysznie. Już w tym momencie byliśmy wszyscy zakochani w greckiej kuchni.
Ostatnim przystankiem była Kea – wyspa, którą wybraliśmy na nasze Toga Party, czyli imprezę przebieraną w stylu greckim. Każdy z członków załogi wybrał sobie boginię lub boga, w którego się przebrał (kostiumy były dość proste, zrobione z prześcieradeł, narwanych gałązek i innych szpejów). Zabawa była godna bogów Olimpu, pełna śpiewów i tańca.
Następnego dnia przyszedł czas wracać do portu macierzystego, by zakończyć wyprawę i rozpocząć nową przygodę. Przez następne parę dni większość załogi spędziła na zwiedzaniu Aten i ich najpiękniejszych zakątków. Akropol zrobił na naszych żeglarzach – podróżnikach, chyba największe wrażenie.
Czyż żeglarstwo nie jest najpiękniejszym sposobem podróżowania? Sami powiedzcie 🙂
Justyna Orzech