Portisco – Cala dei Sardi – Cala dei Volpe – Port Liccia – Cala Gavetta – Rozzoli – Bonifacio – Cala Portese
Ave kochane Żeglarze!
Akademicki Klub Żeglarski AGH słynie z nietuzinkowych rejsów pełnych przygód, morskiego bujania, wiatru i deszczu prosto w mordę. Bo wiadomo – „albo nie wieje albo w mordę”. No i jest jeszcze nieodłączne zimno. Pewnie nigdy nie pojmę, dlaczego wszyscy tak lubimy ten ziąb i falę przedzierającą się przez pokład. Wlewa się za kołnierz, do butów, a nawet w gacie.
Rejsy z cyklu Sun Sail są pełne ciepełka i egzotyki, ale też mają swoją cenę. Dlatego dobrym krakowskim targiem są rejsy South Sail Sensation (SSS), czyli żagle na południe od Krakowa.
Ruszyliśmy więc w dwa jachty na piękną Sardynię, żeby było słonecznie, ciepło i miło. Początek czerwca to nie jest jeszcze sezon, ale pogoda nam dopisała. Było 25°C, lekka bryza w porcie, a to są idealne warunki, by też zakosztować trochę włoskiego stylu życia.
Rozpoczęliśmy tę naszą przygodę w porcie Portisco na północno-wschodnim wybrzeżu Sardynii. Pierwszy dzień minął na szkoleniach, ćwiczeniach stawiania żagli i ogólnym obyciu z jachtem oraz systemem wachtowym. Kończymy go na kotwicy w uroczej Liccia, idealnym miejscu na pierwszą wspólną imprezę.
A jak jest impreza z AKŻ, to obowiązkowe są portowe napoje typu: „złota proporcja”, ale tylko w porcie, a co to znaczy: przekonaj się kiedyś sam/a. Obowiązkowe są też okazjonalne piosenki i szantowanie do białego rana.
Nigdzie się nie spieszymy, spędzamy więc leniwy poranek na kąpieli i mrożonej kawie, a potem w rytm piosenek z Disney ’a ruszamy w stronę La Maddaleny. To znana turystom piękna wyspa już na terenie Parku Narodowego. Port wita nas typowym włoskim burdello w kapitanacie, ale jest tu tak uroczo, że w sumie co tam jakiś bałagan! To dzień na lokalne wino i oryginalną pizzę prosto z pieca, więc kto by się przejmował.
Kolejne dwa dni mijają nam na bujaniu się, nurkowaniu, pływaniu na SUP-ie. W końcu trafiamy na francuską stronę rejsu, czyli Korsykę. Na południu wyspy znajduje się przepiękne miasto Bonifacio. Zachwycamy się widokiem domów, usytuowanych nad samymi klifami. Muszę przyznać, że coś tam w życiu widziałam, ale te urwiska, to wąskie wejście do portu z patrzącym na ciebie z góry warownym zamkiem, zrobiło na mnie wrażanie. Czułam się jak w jakimś filmie przygodowym. Koniecznie trzeba zobaczyć te miejsca, od strony wody właśnie. Bonifacio różni się od małych miasteczek Sardynii. To modne miejsce, gdzie widać piniądz. Owoce morza są tu wyborne, dostępne dla każdego.
Po wycieczkach i zachwytach czas ruszać w drogę powrotną. Czeka nas najdłuższy „przelot”. Wieje półwiatr, jest przechył, a więc są i piski, i jest zabawa.
Dopływamy do zatoczki na Cala Portese Caprera, gdzie planujemy ostatnią wspólną biesiadę. A że kapitan jednego z jachtów jest wielce zawiedziona, gdy nie ma przebieranej imprezy, kochane załogi wychodzą naprzeciw tym oczekiwaniom. Będzie jak w starożytnym Rzymie. Każdy uzbrojony w prześcieradło i liny, staje się rzymskim Obywatelem, a do słownika żeglarza przedostaje się słowo, które tego wieczoru znaczy cokolwiek, „Ave”! Nawet Włosi na motorówkach zazdroszczą nam tej zabawy. Następnego dnia ruszamy powoli do portów macierzystych.
Każdy po takim rejsie wraca szczęśliwszy, opalony i nieco grubszy, ale to normalne, bo trzeba sobie czasem dogodzić.
Ave!
~ Justyna Orzech