Merhaba!
W Sylwestra mówi się, że jak się zacznie Nowy Rok, taki będzie do końca. My rozpoczęliśmy 2025 rok w idealnym stylu – z piękną pogodą, wiatrem wypełniającym żagle, szumem fal i dźwiękiem want grających na wietrze. Jeśli ta zasada się sprawdzi, cztery załogi mogą szykować się na wyjątkowo żeglarski rok! Ale zacznijmy od początku… 👀
Rozpakowanie, papierologia i szkolenia
Po przyjeździe do Mariny Gocek rzeczywistość nie była tak kolorowa. Bezwietrznie, szaro, buro i na dodatek ulewa. Mówi się jednak, że dla żeglarzy nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Dlatego każdy wyciągnął sztormiak i na pokładach oraz kei dominowały jaskrawe kaptury.

Tym razem odbieraliśmy jachty wyjątkowo wcześnie rano, co pozwoliło sprawnie załatwić formalności z armatorami i jednocześnie przeprowadzić szkolenie załóg z bezpieczeństwa. Dzięki temu mogliśmy opuścić port już o 1400, a na dodatek deszcz zdążył ustać!
Cumy na pokład!
Tak rozpoczęło się nasze gonienie wiatru. Prognozy sugerowały, że jeśli wypłyniemy dalej w morze, może uda się złapać dżentelmeński wiatr i popłynąć spokojnym baksztagiem. Niestety, prognozy to jedno, a rzeczywistość to drugie. Wiatru było niewiele, więc powoli bujaliśmy się na przemian na żaglach i silniku. Nocny przelot zapowiadał się spokojnie – wachty podziwiały gwieździste niebo, a kapitanowie mogli w półśnie odpoczywać przed dniem pełnym atrakcji. 🥱
Nie trwało to jednak długo. Pływaliśmy w Turcji, kraju spoza Unii Europejskiej, a naszym celem było Kaş – miasteczka położonego blisko Grecji, czyli granicy UE. Musieliśmy uważnie kontrolować kurs, aby nie wpłynąć na greckie wody. W pewnym momencie zostaliśmy wywołani przez turecką Straż Przybrzeżną. Po krótkiej wymianie informacji – skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy – patrol towarzyszył nam aż do Kaş, po czym pożegnał nas krótkim sygnałem i odpłynął.


Kaş, choć tureckie, miało prawdziwie grecko-europejski klimat. Urokliwe wąskie uliczki, malownicze domki, wszechobecne koty i nawet grecki amfiteatr, tworzyły niepowtarzalną atmosferę. Po zwiedzaniu i obowiązkowym kebabie wróciliśmy na jachty, aby kontynuować rejs. Tym razem prognozy się myliły na naszą korzyść – zapowiadany brak wiatru okazał się solidnym podmuchem z gór. Dzięki temu na samych żaglach mieliśmy piękne przechyły i prędkości rzędu 7 węzłów! 😎
Taka żeglarska pogoda utrzymała się do rana, kiedy wiatr osłabł. Wykorzystaliśmy ten moment na uruchomienie drona i zrobienie zapierających dech w piersiach zdjęć czterech jachtów na tle lazurowej wody i ośnieżonych szczytów.

fot. Dawid Ziniewicz

Był już Sylwester, a nam zależało na wcześniejszym dotarciu do portu, by przygotować jachty na wieczorną zabawę. Mimo to nie mogliśmy pominąć przystanku w Dolinie Motyli, która w sezonie jest zalewana przez turystów, a teraz mieliśmy ją niemal na wyłączność. Nazwa miejsca sugeruje miliony motyli, ale w rzeczywistości dolina słynie nie z ich liczby, lecz z różnorodności gatunków. Zimą trudno je dostrzec, ale nie przeszkodziło nam to w cieszeniu się tym miejscem. Była to doskonała okazja na kąpiel dla odważnych (podobno woda była cieplejsza niż powietrze!) oraz spacer do malowniczego wodospadu.
Czas świętować nadejście Nowego Roku!
Po tej przerwie wyruszyliśmy do Fethiye, gdzie mieliśmy powitać Nowy Rok. Port był zarezerwowany, ale na miejscu okazało się, że nie ma wystarczająco dużo miejsc dla wszystkich jachtów. Na szczęście pomocni Turcy z mariny szybko rozwiązali problem – przepchnęli swoje jednostki i znaleźli miejsce dla wszystkich. W końcu usłyszeliśmy upragnione: „Tak stoimy!”
Rozpoczęły się przygotowania do imprezy sylwestrowej. Motywem przewodnim było „pajama party”, więc ozdobiliśmy jachty różowozłotymi balonami, serpentynami i kurtynami, a każdy załogant przywdział wyjściową piżamę. Zabawa trwała do samego rana! 🥳

Noworoczny poranek był spokojny – bez pośpiechu zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy na zwiedzanie Fethiye. Miasteczko było już typowo tureckie – pełne lokalnych potraw i architektury. Wieczorem ruszyliśmy dalej, w stronę Ekincik.
Czy można spotkać żółwie w zimie?
Nocny przelot był ciepły i sprawnie minął. Tuż przed północą zacumowaliśmy w małej, niemal opuszczonej marinie. Rano czekała na nas kolejna atrakcja – busy zabrały nas do Dalyan, gdzie wsiedliśmy na motorówki i popłynęliśmy w stronę wykutych w skale grobowców oraz słynnej Plaży Żółwi. Jest to miejsce ich lęgu i w sezonie można przyglądać się małym żółwikom, jak zaczynają swoje życie na tym terenie.
Rejsy zimowe w ciepłych krajach mają to do tego, że w popularnych miejscach, jesteśmy praktycznie jedynymi turystami. Tym razem nie było inaczej. Aczkolwiek żółwi też nie zobaczyliśmy… Coś za coś. No chyba, że sami sobie je narysujecie na piasku😀



Wspaniały był to rejs, nie zapomnimy go nigdy
Był to ostatni zaplanowany punkt naszej wyprawy. Ostatni dzień rejsu był dowolny – niektórzy eksplorowali zatoczki, inni pływali na żaglach, a jeszcze inni robili jedno i drugie. Rejs zaczął się deszczem i deszczem się zakończył – ostatni, leniwy dzień przyniósł przelotne opady, ale nie popsuło to atmosfery ani widoków.
Po tygodniu pełnym wrażeń cztery załogi bezpiecznie wróciły do macierzystej mariny i po raz ostatni usłyszały „Tak stoimy!”. Nie był to jednak definitywny koniec – wieczorem czekała nas jeszcze uroczysta kolacja w pobliskiej restauracji, gdzie wspominaliśmy wszystkie przygody tego wyjątkowego rejsu.
Żeglarskie rozpoczęcie Nowego Roku? Zdecydowanie polecamy!
To z kim się widzimy w kolejnego Sylwestra? 👀

fot. Dawid Ziniewicz
Magdalena Latała